W publicystyce (bo nie doczekał się jeszcze pełnowymiarowej, analitycznej biografii, najwięcej informacji w jednym miejscu to biogram Andrzeja Pankowicza w XXXII tomie Polskiego Słownika Biograficznego) poświęconej Ronikierowi znajdziemy też mnóstwo innych opinii. Podsumowując je możemy zaryzykować stwierdzenie, że Ronikiera nie rozumieli ani niektórzy Polacy - którzy zarzucali mu zbyt bliskie kontakty z Niemcami ani Niemcy, którzy gotowość do negocjowania rozwiązań konkretnych problemów traktowali jako akces do kolaboracji.
Przeciw bolszewikom nawet z diabłem
Ronikier uznawał bolszewizm za większe zło niż hitleryzm, widział w nim zaprzeczenie wszystkich osiągnięć cywilizacji łacińskiej i europejskiej w ogóle. Twierdził, że Niemcy mordują tylko ciała, komuniści zabiją też dusze ludzi i narodu. Jasno formułując tę opinię, wzbudzał obawy, że może to wszystko skręcić w kierunku regularnej kolaboracji.
Nic takiego nie nastąpiło. Nie wydaje się w ogóle, żeby hrabia miał jakiekolwiek poważniejsze osobiste ambicje ani nawet temperament polityczny. Żołnierzem był kiepskim, politykiem nieskutecznym, społecznikiem znacznie lepszym. Miał przy tym żywy intelekt, który pozwalał mu patrzeć w nieoczywistych kierunkach. Nie jesteśmy w stanie ocenić, czy fakt, iż nie zrobił żadnego nieszczęśliwego kroku, był to efekt decyzji, okoliczności czy po prostu szczęścia. Ale nie zrobił go na pewno.
Szalony plan Ronikiera
Kiedy jesienią 1943 roku na znak sprzeciwu wobec uwięzień i egzekucji odmówił udziału w organizowanych przez Hansa Franka dożynkach, został zwolniony z funkcji prezesa Rady Głównej Opiekuńczej i sam w styczniu 1944 roku wylądował w areszcie, przesłuchiwany długo przez gestapo. Wyszedł z końcem marca. W jednej ręce miał memoriał potępiający hitlerowskie zbrodnie na Polakach, w drugiej plan, jak zapobiec wybuchu powstania w Warszawie. Bo zapobiec chciał mu z całych sił. Nie jesteśmy w stanie ocenić, na ile pomysł ten był przez kogokolwiek autoryzowany, a na ile stanowił idee fixe samego Ronikiera. Więcej wskazuje na drugą wersję.
Inicjatywa wyglądała na zupełnie wariacką i (patrząc na nią z perspektywy wygodnego fotela w 2024 roku) chyba rzeczywiście taką po prostu była. Nie znalazła uznania ani w kręgach Państwa Podziemnego ani w wyższych kręgach niemieckich - III Rzesza w tym momencie dawno porzuciła jakąkolwiek racjonalność w zarządzaniu wojną, decydowali nie stratedzy a pędzący rączo w kierunku obłędu Hitler.
Rozmowy z Anglikami i Niemcami. Z Polakami mniej.
Bolesne słowa Ronikier usłyszał od Anglika. We wspomnieniach cytuje brytyjskiego szpiega, z którym miał się spotkać zimą 1943 roku: Czyż macie tak dużo inteligencji, że nią szafować możecie i chcecie? Czyż myślicie, że Anglicy nie wiedzą, jakie ofiary zostały już przez Polskę poniesione, a na przyszłość przecież gromadzenie sił jest koniecznością, bo odbudowa kraju i rola, którą ma odegrać, będą tak wielkie, że każdy zaoszczędzony człowiek, a tym bardziej z inteligencji będzie miał wartość nie do ocenienia?
Ronikier usiadł więc do kolejnych rozmów z Niemcami. Opis tych negocjacji znajduje się w "Pamiętnikach". Fragment jest na tyle - wyznam, że tu palce na chwilę zatrzymały się nad klawiaturą, ale w końcu się odważyłem... - szokujący, że podaję go dosłownie.
Namawiał Niemców, żeby się wycofali
Zakomunikowałem panu Schindhelmowi (szef Gestapo i SD w Krakowie, po wojnie zniknął jak kamień w wodzie i nie było okazji wysłuchać jego wersji tej rozmowy... - przyp. ZS), że w gronie mych najbliższych przyjaciół rozważyliśmy wszystkie ewentualności i doszliśmy do zgodnego przekonania, że powstanie da się zażegnać jedynie wtedy, gdy ze strony niemieckiej dokonany zostanie czyn o charakterze "grosszügig", który by sytuację wzajemnych stosunków zasadniczo był w stanie zmienić.
Takim czynem jedynym, który nam się wydaje wskazanym, a realnie możliwym do wykonania, mogłoby być oddanie Warszawy przez Niemców dobrowolne, bez wystrzału w ręce AK, i to wraz z odpowiednim terenem obejmującym najbliższe powiaty, a co najmniej takim, który by obejmował potrzebne dla lądowania lotniska dla sprowadzenia z Anglii na drodze lotniczej odpowiedniej jednostki wojskowej polskiej, złożonej co najmniej z dwóch dywizji, a także przyjazdu przedstawicieli władz polskich.
Rozwinięty przeze mnie w ogólnych zarysach plan ów, widziałem od razu, że podobał się bardzo panu Schindhelmowi, który go nawet dalej w szczegółach ze mną omawiać zaczął i widział w nim wiele cech politycznych, mogących dokonać zasadniczej zmiany w stosunkach pomiędzy Niemcami a Polakami, nie naruszając stosunku tych ostatnich do sojuszników anglosaskich, widział on w tym nawet rys projektu nader pożyteczny i według niego czyniący go bardzo interesującym. Prawie bez wahania oświadczył mi, że się zaraz porozumie z Berlinem i o rezultacie swych zabiegów mi zakomunikuje, zaś prosił bym zapewnił sobie stawienie się na czas pełnomocników AK dla ostatecznego porozumienia. Wróciłem do siebie pełen otuchy, opracowując już w myśli wszystkie szczegóły tego, co miało nastąpić w razie przychylnej decyzji, na którą tym razem zdawało mi się, że mam prawo liczyć. Niestety, niedługo mogłem się oddawać weselszym myślom, gdyż zatelefonowawszy zaraz do Warszawy, by się upewnić co do przyjazdu osób upoważnionych do pertraktacji ze strony AK, dowiedziałem się, że na ich przyjazd w najbliższej przyszłości nie można liczyć — wyciągnąłem z tego, jak się później okazało, zupełnie niesłuszny wniosek, że powstanie nie jest sprawą w danej chwili tak aktualną".
Osób, które w tym czasie miały dość odwagi, żeby zaprzeczyć oczywistej psychologicznej potrzebie wyczekiwanego zrywu zbrojnego, było w orbicie polskiej polityki bardzo niewiele.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.