Policjanci zatrzymali 21-letniego Łukasza, który jest podejrzany o zabójstwo 45-letniej matki. Do tragicznych wydarzeń doszło w nocy z 30 listopada na 1 grudnia w Dęblinie. Ze wstępnych ustaleń śledczych wynika, że w nocy z soboty na niedzielę 21-latek zaatakował swoją matkę, zadając jej uderzenia powodujące obrażenia ciała, które skutkowały jej śmiercią. Sąd zastosował wobec niego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na trzy miesiące.
Windą na ósme piętro
Blok przy ul. generała pilota Józefa Kowalskiego to jeden z czterech wieżowców w Dęblinie, które graniczą z terenem lotniska. W jednym z nich doszło do zabójstwa. Ludzie przystają, czytają tekst klepsydry śp. Joanny K.
Dwóch starszych panów zastanawia się, gdzie dokładnie doszło do tragedii. Jeden z nich wskazuje na pierwszy blok od wjazdu na osiedle. - Nie ten. Słuchaj, to tam. W tym różowym - przekonuje go drugi.
Ma rację. Żeby dotrzeć na miejsce makabrycznych wydarzeń, trzeba pojechać na ósme piętro. Wsiadam do ciasnej windy wraz z napotkaną dziewczyną oraz dwoma mężczyznami. Naciskam "ósemkę". Spoglądają na mnie, robi się dziwnie. Zapewne mają w głowie opowieści o zbrodni, które krążą wśród mieszkańców Dęblina.
Na ósmym piętrze jest kilka lokali. Po zabójstwie drzwi mieszkania ofiary oklejono policyjną taśmą, ale w piątek, kiedy tam dotarłem, już jej nie ma. Obok drzwi stoją trzy puste kartony. Takie, w których przywozi się banany do marketów. Z któregoś z mieszkań dobiega szczekanie psa. Nikogo na piętrze nie ma, wracam windą na parter.
- Ta pani nigdy nie jeździła windą. Nie wiem, dlaczego. Zawsze mijałam ją na schodach. Ja również wolę schody. Tak po prostu, boję się wsiadać do windy - mówi spotkana na klatce schodowej mieszkanka bloku.
Wraz z nią do klatki weszła jej koleżanka. - Jeździłam windą, ale od dłuższego czasu już tego nie robię. Dlaczego? Właśnie przez tego chłopca, Łukasza. Wydawał się dziwny. Bardzo dziwny. Wielokrotnie jeździł z dołu na górę i z powrotem. Wolałam nie przebywać z nim na małej powierzchni. Również syn i córka otrzymali od nas zakaz. Są schody, więc korzystaliśmy i korzystamy z nich na co dzień - dodaje.
Lokatorzy mówią, że rodzina K. była spokojną familią. - Żadnych krzyków, żadnych niepokojących sygnałów. Widziałam panią Joannę na spacerach z synem. Chodzili wolnym tempem, raczej nie rozmawiali ze sobą. Nigdy w życiu nie powiedziałbym, że dojdzie do takiej sytuacji, jaka miała miejsce kilka dni temu. Jak tylko się dowiedziałem, nie mogłem uwierzyć. Przecież jeszcze jakiś czas temu widziałem Łukasza - mówi mężczyzna około "czterdziestki".
Jego żona przyznała, że chociaż widziała Łukasza wiele razy, nigdy nie przywitał się. - Raczej patrzył przed siebie, ewentualnie w ziemię. Wydawało się, że jest skupiony na swoich myślach. Taki zajęty swoją głową, swoimi sprawami - twierdzi z kolei pani spacerująca z psem.
Wycofany chłopak w spodniach moro
Rodzina K. była jedną z wielu, która jakiś czas temu sprowadziła się do Dęblina. Mężczyzna służył w wojsku, syn uczył się w Szkole Podstawowej nr 4, która znajduje się w sąsiedztwie bloku, w którym mieszkali. - Pamiętam tego chłopca. Mama przyprowadzała go do szkoły, a następnie odbierała. Na moje oko był spokojnym uczniem. Wiem z opowieści znajomych, że nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych - mówi matka dziecka, które chodziło do tej samej placówki.
Spotkani przy sklepie mężczyźnie niechętnie chcą mówić o tragedii. - Proszę pana, co można powiedzieć o człowieku, który zabił swoją matkę. Nie jest to normalne. Zabić kogoś, to rzecz niewyobrażalna. A osobę, która go urodziła i wychowała? Nie ma słów, by to określić. Widywałem tego chłopca. Często miał na sobie spodnie w kolorze moro. Zresztą, w takich samych był wyprowadzany z domu po tej tragedii - mówi jeden z panów.
Drugi, w trakcie słów kolegi, przypomniał sobie młodzieńca. - Już wiem, o kim mowa. Do teraz nie mogłem skojarzyć człowieka. Często chodził ulicą Spacerową. Właśnie w tych spodniach moro. Był przygarbiony, pochylony. Bardzo szczupły. Kiedyś widziałem, jak bardzo szybkim krokiem zmierzał w stronę bloków. Jakby coś mu się przypomniało. Zerwał się i zaczął biec. Szczerze, to przestraszyłem się, kiedy mijaliśmy się na chodniku - dodaje.
Według dwóch osób, które pamiętają go z przeszłości, nic nie zapowiadało, że stanie się coś strasznego. - Widywałam go z kolegami. Wówczas był w "podstawówce". Później wychodził na dwór sam. Był taki wycofany. Jakby się czegoś bał. Patrzyliśmy na niego z nieufnością. Nie odzywał się do nikogo. Przechodził obok ludzi, jakby ich nie widział - twierdzą.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.